Sudan Południowy z Poza Trasą Adventure. Wróciliśmy pełni wrażeń i zafascynowani, z obrazami, które nie dają się łatwo wyrzucić z pamięci. Sudan Południowy to jedno z tych miejsc, które na mapie podróżnika nie pojawia się przypadkiem – trzeba tam chcieć dotrzeć i to nie za małe pieniądze. To kraj, gdzie wszystko jest intensywne i krańcowe – temperatury, przyroda, kolory, zapachy, emocje, wzrost ludzi i ich codzienność, która przypomina czasy sprzed wieków. A jednocześnie to państwo młode, pełne wyzwań, wciąż szukające swojego miejsca w świecie. Sudan Południowy to podróż, która wymaga odwagi i otwartości. To miejsce, gdzie czas płynie inaczej, gdzie można doświadczyć życia plemiennego w niemal niezmienionej formie, ale też zobaczyć kraj i jego mieszkańców, którzy walczą każdego dnia o przetrwanie.
Wracamy z tej podróży bogatsi – w obrazy, w emocje, w świadomość, że świat jest o wiele bardziej złożony niż to, co widać z perspektywy wygodnego fotela. Jak dla mnie, a byłem w Sudanie Południowym już czwarty raz – to metapodróż. Jedno z krańcowych podróżniczych doświadczeń. Oczywiście w tej matrycy są też inne krańcowe państwa, jak Afganistan, Korea Północna, jednak nigdzie jak tutaj, w Sudanie Południowym, nie można zobaczyć tyle różnorodności w tak krótkim czasie.
Aby dostać się do Sudanu Południowego, konieczne jest posiadanie wizy i szeregu dokumentów, które pozwalają na bezpieczną podróż. To kraj, w którym zagrożenie oraz wyciągnięta ręka po łapówkę są – według mojej klasyfikacji – na pierwszym miejscu. Lotnisko w Jubie to miejsce spotkania skorumpowanego z bezbronnym lub – w lepszym wariancie – skorumpowanego z korumpującym albo skorumpowanego z tym, kto ma „pełne know-how wręczania łapówki”, czyli wie, jak poradzić sobie w tej wygłodniałej dżungli.
Tutaj mamy podane na tacy, jak wygląda świat – świat stoi pieniądzem. A w Sudanie Południowym pieniądze są deficytowe, więc każdy kto ma okazję, wykorzystuje ją bez skrupułów. Wdać się z takim człowiekiem w pyskówkę – jesteś przegrany i możesz narobić sobie szeregu problemów, które im wyżej zajdą, tym bardziej sytuacja staje się beznadziejna. Najlepiej pewne problemy rozwiązać od razu – z uśmiechem, klepnięciem po plecach i rulonikiem dolarów w kieszeni.
Sudan Południowy to najmłodsze państwo na świecie – uzyskał niepodległość dopiero 9 lipca 2011 roku po trwającej dekady wojnie domowej z Sudanem Północnym. Jednak to nie był koniec problemów. Krótko po odzyskaniu wolności kraj pogrążył się w kolejnej wojnie domowej, która trwała od 2013 do 2018 roku i pochłonęła życie około 400 tysięcy ludzi. Dziś Sudan Południowy nadal boryka się z ogromnymi wyzwaniami – od politycznej niestabilności po brak infrastruktury i dostępu do podstawowych usług. Zresztą trudno sobie wyobrazić, by ten kraj kiedykolwiek doczekał momentu, w którym nie będzie miał problemów – w tej części świata to po prostu niemożliwe.
Według danych Banku Świata Sudan Południowy liczy około 11 milionów mieszkańców, choć dokładne szacunki są trudne do ustalenia ze względu na trwające migracje ludności. Juba, stolica kraju, to największe miasto z populacją sięgającą około 600 tysięcy osób. To właśnie tutaj najbardziej widoczny jest kontrast między nowoczesnością a tradycją – obok administracyjnych budynków wciąż dominują targowiska, drewniane chaty i zatłoczone ulice pełne życia.
Juba to także centrum międzynarodowej pomocy humanitarnej i miejsce, gdzie można spotkać wielu białych pracowników organizacji pomocowych i NGO. Choć sektor humanitarny w teorii powołany jest do niesienia pomocy, w praktyce stał się ogromnym biznesem. Wysokie pensje zagranicznych specjalistów, luksusowe wynajmy i rozbudowana biurokracja pochłaniają znaczną część funduszy. Jak w każdej dużej korporacji, nie brakuje tu nieefektywności i korupcji. Wiele organizacji zamiast wdrażać trwałe rozwiązania wspierające rozwój, ogranicza się do doraźnej pomocy, która w rzeczywistości utrzymuje lokalne społeczności w stanie zależności. Brak koordynacji i rywalizacja między NGO prowadzą do marnowania zasobów, a pomoc częściej służy interesom międzynarodowych instytucji niż realnej poprawie sytuacji mieszkańców. Dla wielu zagranicznych pracowników to po prostu dobrze płatna praca, dla niektórych wręcz ekscytująca przygoda. Jednak w Sudanie Południowym, jak i w całej Afryce, działają również ci, którzy niosą realną pomoc bez rozbudowanej administracji i milionowych budżetów – misjonarze. To według moich obserwacji właśnie oni najbardziej realnie wspierają lokalne społeczności, angażując się w długofalowe projekty edukacyjne i medyczne, często w najtrudniejszych warunkach.
Sudan Południowy otoczony jest przez sześć państw, a każde z nich ma inną dynamikę relacji z tym młodym krajem. Najbardziej skomplikowana i napięta jest jego relacja z Sudanem, dawnym zwierzchnikiem i odwiecznym przeciwnikiem. Choć Sudan Południowy uzyskał niepodległość po latach walki, sporne kwestie graniczne, szczególnie w regionie Abyei, bogatym w ropę, wciąż pozostają nierozwiązane. Oba kraje próbują utrzymać kruche porozumienie, ale napięcia są stałym elementem ich wzajemnych stosunków.
Uganda i Kenia, to z kolei kluczowi partnerzy handlowi i polityczni Sudanu Południowego. Uganda była jednym z głównych sojuszników podczas wojny domowej, a w 2013 roku wysłała nawet swoje wojska, by wesprzeć rząd w Jubie. Kraj ten jest także głównym dostawcą towarów spożywczych i paliwa, odgrywając strategiczną rolę w gospodarce Sudanu Południowego. Kenia (Mombasa) pełni podobną funkcję, będąc jednym z głównych punktów logistycznych i handlowych dla młodego państwa.
Relacje z Etiopią są bardziej skomplikowane. Napięcia wynikają głównie z konfliktu w regionie Tigray oraz przepływu uchodźców, który destabilizuje oba kraje. Dodatkowo Sudan Południowy i Etiopia dzielą wspólną grupę etniczną – plemię Nuer, zamieszkujące obie strony granicy, co niekiedy prowadzi do nieprzewidzianych napięć i sporów. Na zachodzie Sudan Południowy graniczy z Demokratyczną Republiką Konga i Republiką Środkowoafrykańską. Są to kraje, z którymi łączy go dzika, niemal niezamieszkała granica, kluczowa z punktu widzenia bezpieczeństwa. Tereny te są często wykorzystywane przez rebeliantów i grupy zbrojne jako szlaki przemytu i kryjówki, co sprawia, że są one jednymi z najbardziej niestabilnych obszarów w regionie.
Położenie geopolityczne Sudanu Południowego sprawia, że jest on areną nie tylko wewnętrznych konfliktów, ale i wpływów zewnętrznych, a każde z sąsiednich państw odgrywa w tym swoją własną, często niejednoznaczną rolę.
Sudan Południowy to dom dla ponad 60 grup etnicznych, z których każda ma własny język, tradycje i rytuały. Największym i najbardziej znanym plemieniem są Dinka, stanowiący około 40% ludności kraju. To dumni wojownicy i hodowcy bydła, dla których krowy mają wartość nie tylko materialną, ale też duchową – uważane są za dar od bogów. Mężczyźni Dinka często przybierają imiona po swoich najcenniejszych bykach, a ich fizyczność budzi podziw – są najwyższym plemieniem Afryki, osiągającym średnio nawet 190 cm wzrostu. Drugą najliczniejszą grupą w Sudanie Południowym są Nuerowie, którzy podobnie jak Dinka należą do jednych z najwyższych ludzi na świecie. Choć obie społeczności łączy hodowla bydła, to relacje między nimi bywają napięte – od wieków rywalizują o pastwiska, wodę i wpływy polityczne.
Naszym celem podróży byli jednak Mundari, znani ze swojej niemal symbiotycznej więzi z bydłem. Mundari praktycznie nie opuszczają swoich stad – śpią wśród krów, używają ich odchodów do pielęgnacji skóry i budowy chat, a ich życie toczy się wokół troski o zwierzęta. Wczesnym rankiem i wieczorem obozy Mundari spowija biała mgła – to dym z ognisk, który odstrasza owady i nadaje całej scenerii niemal surrealistycznego charakteru. Ich bydło jest niezwykle cenne – pojedyncza sztuka może kosztować nawet 5000 dolarów, co czyni je jednym z największych skarbów w kraju.
Mundari zawsze budzili we mnie fascynację, ale jednocześnie pewien niepokój – a może bardziej zakłopotanie wynikające z braku odpowiedzi na jedno pytanie: skąd w ich kulturze narodził się pomysł, że lizanie intymnych części krowy może poprawić jakość mleka? To jedno z tych rytualnych wierzeń, które wymykają się naszej logice, ale dla nich mają sens zakorzeniony w tradycji i zupełnie innym postrzeganiu świata. Mundari żyją w rzeczywistości, która przerasta nasze rozumienie – świat ich wierzeń i codziennych rytuałów pozostaje dla nas niemal niepojęty.
Sudan Południowy to także inne fascynujące grupy etniczne. Można tu spotkać plemię Toposa, znane z bogatej tradycji skaryfikacji – ich ciała pokrywają misterne wzory, a kobiety traktują blizny jako oznakę dojrzałości i piękna. Toposa uważają się za potomków starożytnych Nubijczyków i do dziś kultywują wiele tradycji swoich przodków.
Kolejną grupą są Larim, prowadzący półosiadły tryb życia, łączący pasterstwo z rolnictwem. Hodują bydło, kozy i owce, a jednocześnie uprawiają sorgo oraz inne rośliny przystosowane do suchego klimatu. Zwierzęta odgrywają w ich społeczności kluczową rolę – są nie tylko źródłem pożywienia, ale także mają znaczenie rytualne i ekonomiczne. Relacje między Larim, Toposa i innymi sąsiadującymi plemionami bywają napięte, a konflikty, zwłaszcza o pastwiska i dostęp do wody, są na porządku dziennym.
Wśród rdzennych mieszkańców Sudanu Południowego są także Szyllukowie, posiadający silne struktury monarchiczne. Ich władca uznawany jest za boskiego reprezentanta na ziemi, co nadaje im unikalny charakter wśród południowosudańskich plemion. Z kolei Lotuko, kolejna grupa etniczna, do dziś budują swoje wioski w formie tradycyjnych fortyfikacji obronnych, co pokazuje, jak głęboko w ich społeczności zakorzeniona jest potrzeba bezpieczeństwa.
Każda z tych grup zachowała unikalny język, ubiór i rytuały, które czynią Sudan Południowy jednym z najbardziej fascynujących miejsc na etnograficznej mapie Afryki.
Podróż do Sudanu Południowego to prawdziwa ekspedycja poza trasą. Brak infrastruktury turystycznej sprawia, że cała wyprawa odbywa się w warunkach survivalowych, jednak jest to dobrze zorganizowany „survival” – mamy wygodne namioty, kucharzy i stoły, więc nie musimy walczyć o przetrwanie, a doświadczamy czegoś autentycznego. Wioski plemienne są niemal całkowicie odizolowane od wpływów zachodniej cywilizacji, a kontakt z tubylcami odbywa się na ich zasadach. Nie ma tu przewodników z wielkich biur podróży, gotowych inscenizować folklor dla turystów – są za to autentyczne spotkania z ludźmi, dla których czas płynie zupełnie inaczej.
Nasza podróż trwała osiem dni, podczas których każdy dzień był jak wisienka na torcie. Dłuższy pobyt dla podróżnika w Sudanie Południowym mógłby być niebezpieczny, nie tylko ze względu na przesyt wrażeń, ale także z uwagi na temperatury, które codziennie przekraczały 40 stopni. Sudan Południowy to podróż, która wymaga odwagi i otwartości. To miejsce, gdzie czas płynie inaczej, gdzie można doświadczyć życia plemiennego w niemal niezmienionej formie, ale też zobaczyć kraj, który każdego dnia walczy o swoją przyszłość. Wracamy stamtąd bogatsi – w obrazy, w emocje, w świadomość, że świat jest o wiele bardziej złożony niż to, co widać z perspektywy wygodnego fotela.
Wróciliśmy, ale wiem, że każdy, kto odwiedził ten kraj ze mną i z Poza Trasą, na długo pozostanie w Sudanie Południowym. Gdzieś pośród buszu, przy naszym stole, pośród popiołu ognisk Mundari, gdzie bydło leniwie podnosi się z ziemi, a pasterze rozcierają na skórze popiół i błoto, rysując na sobie ślady przynależności.
To podróż, która przypomina, że człowiek nie potrzebuje wiele. Że jesteśmy szczęściarzami, bo jesteśmy Polakami. Że są ludzie wielcy tego świata, którzy niszczą, rujnują go dla własnych partykularnych interesów.
Im więcej obserwuję świat, tym paradoksalnie coraz mniej mnie on interesuje. Bo kiedy patrzy się wystarczająco długo, dostrzega się powtarzalność schematów. Wojny, rewolucje, gospodarcze kryzysy – wciąż te same motywy, wciąż te same gry, tylko plansza się zmienia. Większość dzisiejszych problemów świata ma swoje źródło w chciwości, w supremacji kilku światowych potęg nad resztą globu. To wszystko jest tak przewidywalne, tak oczywiste, że aż nudne.
Dawniej wojny miały w sobie coś dzikiego, pierwotnego. Były wynikiem gniewu, idei, starć kultur i wierzeń. Dzisiaj? Dzisiaj to tylko transakcje. Konflikty są zarządzane jak biznesy, przewidywalne jak giełdowe indeksy. Tam, gdzie jest ropa, tam są czołgi. Tam, gdzie surowce, tam pojawiają się misje pokojowe i wielkie korporacje. Wojny o wolność to już tylko pusty slogan – wszystko sprowadza się do liczb, do interesów, do wpływów. Żadne mocarstwo nie ruszy palcem bez analizy kosztów i zysków. Żadna decyzja o interwencji nie zapadnie, jeśli nie przyniesie dywidendy. To nie wojny, to zarządzanie portfelem inwestycyjnym.
Być może to właśnie dlatego Sudan Południowy porusza tak mocno. Bo tutaj życie nie jest filtratem wygody i technologii. Tu człowiek jest blisko natury, blisko drugiego człowieka, blisko siebie. Tu nikt nie pyta, jaką masz kartę kredytową ani jak szybki masz internet. Liczy się, czy potrafisz rozniecić ogień, czy umiesz wytrzymać w upale, czy wiesz, jak uchronić swoje bydło przed chorobami. Sudan Południowy nie ma żadnego „planu na rozwój”, nie jest częścią globalnej gry, nie podlega regułom nowoczesnego świata. Może dlatego tak mocno zostaje w pamięci.
Wracamy, ale nie jesteśmy tacy sami. Wracamy z wdzięcznością – za to, że mogliśmy tam być, że mogliśmy to zobaczyć, że ktoś podzielił się z nami swoim światem. I choć dla nas to była podróż, dla ludzi, których tu spotkaliśmy, to po prostu życie. Autentyczne, nieoszlifowane, brutalne, ale i piękne w swojej prostocie.
Szczegóły i program wyprawy do Sudanu Południowego znajdują się na stronie wyprawy. O Sudanie Południowym czytaj w naszych artykułach Sudan Południowy w podróży z Poza Trasą Adventure, Sudan Południowy z punktu widzenia kierowcy zawodowego , Wioska Mundari , W trasie przez Sudan Południowy
Autor: Łukasz Odzimek